Czesław Choynowski

Czesław Choynowski

Mój wrzesień

Pogadanka wygłoszona 5/istopada 1985 r. w SPK Kole Nr 8 w Ottawie, Kanada

W kwietniu, w Poniedziałek Wielkanocny, otrzymałem list ze Słonima, z mojej jednostki macierzystej, stawić się tam natychmiast. Pierwszym pociągiem odjechałem i zameldowałem się w ośrodku sapersko-pionierskim. Adiutant powiedział mi, jeżeli pan, panie podchorąży myśli, że po odbyciu ćwiczeń wróci pan do domu, to pan się myli. Nie miałem wątpliwości. Po krótkim pobycie w Słonimie a potem w Puławach, znalazłem się znowu w Słonimie, żeby z dwoma innymi podchorążymi wyjechać w rejon Płońska. Tam znalazłem mój 20 Batalion Saperów rozlokowany po wioskach i majątkach. I tutaj zdałem sobie sprawę, że to nie są ćwiczenia, ale koncentracja wojska o czym na ogół wiedziano w kraju; nie wiele z gazet czy radia, więcej z relacji osób, które coś więcej wiedziały. 29 czerwiec obudził nas alarmem i w godzinę potem opuszczaliśmy wieś Kępę maszerując na północ. Dotarliśmy do Mławy i zakwaterowaliśmy się w szkole, skąd po uciążliwych ośmiu kilometrowych marszach w jedną stronę, zaczęliśmy przygotowywać umocnienia polowe dla 18 Pułku Piechoty. Po kilku dniach tych ciężkich marszów w pełnym oporządzeniu rozlokowaliśmy się blisko miejsca pracy. Na tle ciężkich warunków pracy i przetrzymywania starszych roczników w okresie żniw, były dwukrotne bunty w kompanii.

Mława została wybrana na odcinek poru wojskom niemieckim z Prus Wschodnich z zadaniem obrony na naj krótszej odległości z Prus do Warszawy od jej strony wschodniej. Obronę tą stanowiła Armia "Modlin" pod dowództwem gen. E. Przedżymirskiego.

W skład Armii wchodziła 20-trzonowa Dywizja Piechoty pod dowództwem pułk. dypl. W. Lawicz-Liszka, 8-ma odwodowa Dywizja Piechoty - dowódca pułk. Furgalski, Mazowiecka Brygada Kawalerii - dowódca pułk. Karcz i Nowogródzka Brygada Kawalerii - dowódca gen. W. Anders. Poza tym Zgrupowanie Artylerii, Bataliony Obrony Narodowej i mojego 20 Batalionu Saperów.

Kiedy przyszedł 1 wrzesień Armia "Modlin" była zapięta na ostatni guzik. Uderzenie niemieckie wyszło na 3ci Pułki 20 Dyw. Piechoty. Na każdy nasz pułk nacierała jedna Dywizja Piechoty niemieckiej, oprócz tego na styk 78 i 80 Pułku Piechoty - niemiecka Dywizja Pancerna.

Umocnienia polowe, schrony żelazo-betonowe, celność naszej artylerii były tym na co Niemcy natknęli się w piervvszym momencie. Spodziewali się, że przez obronę mławską przejdą się pierwszego dnia bez wielkiego trudu. Było też dla nich zaskoczeniem, kiedy polskie przeciwnatarcie wprowadziło zamieszanie i panikę na jednym z odcinków. Niemieckie czołgi nie raz musiały wycofywaće się ze stratami rażone artyleria p. pancerną artylerię polową i karabinami przeciw pancernymi.

Obrona mławska trwała bez przerwy 80 godzin i była wynikiem dobrze wybranej i dobrze przygotowanej pozycji, dobrze wyszkolonych żołnierzy i sprawnego dowodzenia Dowódcy Dywizji. Pod naporem przewagi wojsk niemieckich, okrążeniu i przedarciu się Dywizji Pancernej na tyły, paniki w 8 D.P., stopniowego "wgryzania się" nieprzyjaciela w nasze pozycje, Armia "Modiln" musiała cofać się.

Nasz Batalion został podzielony i przydzielony do poszczególnych Pułków Piechoty a głównym zadaniem była budowa schronów żelazo-betonowych na 2-wa CKM-y. Zaczęliśmy robotę na początku lipca. Mieliśmy zbudować około 12 schronów, zdążyliśmy ukończyć około 7. Była to bardzo ciężka praca. Brak było podstawowych maszyn i narzędzi. Beton był mieszany łopatami przez zmieniające się co 8 godzin kompanie piechoty.

Wszystkim podchorążym przydzielono funkcje: jeden - wykop, drugi -szalunek, trzeci - zbrojenie (to ja), czwarty - beton. Pierwszy schron - zakładanie zbrojenia i zalewanie betonem - trwał 36 godzin. Stałem na platformie z planem w ręku wywołując numery prętów i kierując betonem. Po ukończeniu nie mogłem mówić głośno - tak byłem ochrypnięty, chciałem tylko jeść i spać.

I tak szły schrony jeden po drugim. Ponieważ schron nie obsypany i nie zamaskowany stanowi łatwy cel dla nieprzyjaciela a brak było rak do pracy, przyszło nam z pomocą. społeczeństwo. Wioski, mężczyźni i kobiety na czele z sołtysami przychodzili z łopatami i robiły tę robotę. Był to dla nas bardzo miły widok, zresztą stosunek ludności cywilnej do wojska był zawsze nacechowany wielką sympatią. Nie tylko nam pomagała ludność cywilna, kopała także rowy przeciwczołgoVłe dla piechoty. Przedpole należało powiększyć, trzeba było wyciąć piękny las sosnowy, co stanowiło naturalną. przeszkodę dla czołgów, spiętrzyliśmy wodę rzeczki Mławki w kilku miejscach, a resztę robiła piechota, to jest rowy strzeleckie i dobiegowe, oraz płoty kolczaste przed stanowiskami.

Nastrój był na ogól pogodny. To, że będzie wojna nikt chyba nie miał wątpliwości - tylko kiedy?

Wiedziałem o V kolumnie niemieckiej, która była wszechobecna. Kiedy mnie wręczono plany schronów i ich rozmieszczenie, mój dowódca batalionu ostrzegł o tym i zapowiedział, że zagubienie któregoś z nich - to sąd wojenny. Mieliśmy ograniczone możliwości ruchu a w ogóle wobec tego niebezpieczeństwa kazano nam czuwać i łapać podejrzanych. Szkody jakie wyrządziła V kolumna były znaczne.

Starałem się o uzyskanie chociaż krótkiego urlopu, którego ciągle mnie odmawiano nie dając powodu, ale jakoś 25 sierpnia otrzymałem 3 dni. Przyjechałem do domu (powiat grodzieński) - wielka radość! A co tam robisz i gdzie jesteś - zapytał ojciec? Tajemnica wojskowa, odpowiedziałem. Nie wolno mi było mówić gdzie jestem i co robię, wolno mi było powiedzieć, że jestem głodny.

28 sierpnia - mobilizacja. Ruch olbrzymi. W sąsiedniej wiosce zamieszkałej przez Białorusinów, policja popycha, straszy więzieniem i rewolwerem niechętnych do stawienia się do wojska. Robota Moskwy była dobrze znana już na kilka lat przed wojną. Nie poddawała się tej propagandzie ludność starsza, lepiej im było tak jak jest.

Ale dla mnie czas było wracać.

Kiedy jechałem tramwajem z dworca Wileńskiego na Gdański patrzyłem na kopanie rowów - schronów na trawnikach Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Widok ten wprowadził mnie w zdumienie a to już Warszawa - stolica jest zaniepokojona, widocznie sytuacja jest poważna. Jakoś koło Mławy mniej to odczuwałem.

Kiedy wróciłem na mpo odbyła się odprawa oficerska. Nie nazywano niczego po imieniu ale proszę pamiętać, że to jest ostre pogotowie. Atmosfera zrobiła się duszna. Patrzyłem na kolegów oni na mnie, trudno było nam mówić. Miąłem wrażenie, że wiatr nie wieje, że wszystko znieruchomiało. Pierwszego września o godz. 5 rano usłyszałem przez sen huk, potem drugi, otworzyłem oczy i znowu huk. A więc stało się! To strzela artyleria. Szybko ubrałem się, ogoliłem się, zjadłem śniadanie. Żołnierze stali gromadą przed stodołą i rzadko do siebie odzywali się, twarze mieli poważne. Czekam na rozkazy, coś musimy robić, przecież jesteśmy na przedpolu, nasza piechota pół kilometra z tylu a przed nami bije artyleria. Przycwałował mój wódz, na końcu dał mi 3 karteluszki: jeden most zapakietować, zostawić patrol do odpalenia na rozkaz albo w obliczu nieprzyjaciela, dwa następne mosty zniszczyć. Drugi, był to drewniany most przy młynie. Kiedy belki i deski wyleciały do góry, woda trzymana zasta'Nkami ruszyła. To spiętrzy poziom wody w rzece, pomyślałem. Trzeci most, żelazo-betonowy dopiero ukończony, nie oddany jeszcze do użytku, runął do rzeki. Polska zdołała zbudować ten most po 20 latach swojego istnienia a mnie przypadł ten haniebny obowiązek zniszczyć go. Wycofywaliśmy się po szosie na Mławę. Założyliśmy kilkanaście min przeciw pancernych przed naszą piechotą i minęliśmy stanowiska piechoty. Jak to było we zwyczaju saperzy witali i żegnali piechurów swoim tradycyjnym: zające pif-paf, nie bójcie się, trzymajcie się, oni odszczeknęli coś w rodzaju: saperzy - u was dowcip jak dobnia - ciężki! Artyleria biła co raz bliżej.

Przechodząc przez Mławę chodniki były zapełnione ludnością. Czy cofacie się, pytali? Dawano nam czekoladę, chleb, ciastka. Kotleta stała z wiadrem wody i dwoma kubkami. Dobra była woda. Żydzi najbardziej nas dopytywali się, dodawali nam otuchy, że i my pójdziemy, a tymczasem bijcie Niemców. Cała kompania zajęła stanowiska na styku 78 i 80 Pułku Piechoty na odcinku błot, które teraz były suche. Słabe to było nasze wojsko, ze względu na małą ilość broni maszynowej. Drugi wrzesień, na miejscu wszyscy głodni, kuchnia nie dojechała, noc zimna, pożary przed nami i coraz bardziej rozszerzające się.

Trzeciego września dostałem rozkaz zajęcia innego stanowiska, maszerowaliśmy w biały dzień. Samolot niemiecki zwalił bomby, ale żadna nie wybuchła - widocznie leciał za nisko. Nie wiem ilu by nas zostało gdyby wybuchły. I znowu rozkaz: wracać. Tym razem wracamy inną drogą Stoi bateria naszej artylerii, siatki maskownicze zdjęte, ale strzelają dalej. Samolot zrzuca bomby, ale nie trafił w armaty tylko w jakieś wozy i skrzynie należące do pobliskiego domostwa. W tym miejscu było jakichś kilkunastu żołnierzy, ktoś mówi, że czołgi niemieckie są w Ciechanowie, a więc na naszych tyłach. Ktoś krzyczy - patrzcie to może niemiecki czołg jedzie do nas. Niewielki pojazd ukazał się od strony naszych tyłów, patrzę wszystkie armaty odwrócone biją w pysk do tego pojazdu, oddalonego o 300 metrów, ckm przeciw lotniczy oddaje swoje serie. I znowu krzyk - nie strzelać, może to nasi. Z łazika wywala się postać w czarnej skórze, wysiada druga i idzie do nas. Był to porucznik z 3 kompanii naszego Batalionu. Z rewolwerem w ręku pyta: gdzie jest ten s .... syn dowódca artylerii.' To pomyłka krzyczą artylerzyści, on jest ranny. Ja też jestem ranny - mówi, a tam w łaziku jeden zabity. Jadę z meldunkiem, ale już nie dam rady dojść. Nie jest to nowy wypadek. Niemcy zbombardowali 'Nłasną piechotę i ich piechota wystrzelała oddział V kolumny, biorąc ich za Polaków.

Czwartego września rano przyszedł rozkaz wycofywania się. Wycofywanie się w dzień jest bardzo kosztowne. Artyleria i lotnictwo niemieckie uŻYWało sobie ile chciało. Straty i zamieszanie były większe niż na pozycjach. Nasza kompania dołączyła do batalionu piechoty i po krótkim marszu dostaliśmy się pod ogień karabinów maszynowych. Batalion i nasza kompania przeskoczyła przez tor kolejowy i poszła w rozsypkę. Pożyczonym karabinem strzelałem do lasku, skąd szedł ogień niemiecki, kiedy obejrzałem się, że wszystko drałuje, a ja prawie jestem sam, zacząłem biec. Po południu dotarłem do drogi i znalazłem między innymi nasz wóz taborowy, na który mogłem usiąść. Droga była zapchana wozami i wojskiem. Samoloty kosiły ogniem pokładowym. Leżały zabite konie w rowach, wozy a na drodze plamy krwi.

Smutny widok przedstawiała ludność cywilna. Już pierwszego dnia ciągnęła na południe z całym dobytkiem, nie wiedząc dokąd. Te masy zwiększające się z posuwającymi się naprzód Niemcami, tarasowały drogi, zatrzymywały się w zaroślach, byle gdzie aby uniknąć zagłady. Niemcy palili wszystkie wioski, bombardowali wszystko co się ruszało nie wyłączając zwierząt. Bestialstwo to nie jest możliwe do opisania, chociaż ten widok mam jeszcze w pamięci. Wielkie straty poniosły wycofujące się nasze oddziały. Samoloty niemieckie atakowały również punkty opatrunkowe, szpitale polowe, kolumny sanitarne, mimo znaków Czerwonego Krzyża. O tych wyczynach niemieckich w powiecie mławskim piszą poszczególni dowódcy i gen. Anders.

Rano 5-go vvrześnia dotarliśmy do Wyszogrodu nad Wisłą Nie miąłem żadnych rozkazów, dowódców nie było, nie wiedziałem gdzie są, zgrupowało się koło mnie około 30 żołnierzy różnej broni, nie wiedziałem co robić. Zobaczyłem 3 statki wiślane płynące do Warszawy. Zaczęliśmy machać rękami. Trzeci statek skierował się do brzegu. Myślałem wtedy: pojedziemy do Modlina, przecież nasza Armia nazywa się "Modlin", w Modlinie skończyłem szkołę podchorążych, może tam znajdę kogoś. Na statku przyjęto nas bardzo gościnnie. Wyciągnięto 2 kosze z gruszkami, ale niestety to było wszystko do jedzenia, a ja przecież od śniadania 1-go września nic nie jadłem poza owocami z ogrodów i wasnego małego zapasu przywiezionego z domu, a dzisiaj jest piąty. Z kabiny okrętu wyszedł dobrze ubrany pan, rozejrzał się po wojsku, zbliżył się do mnie, pokazał mi legitymację "Virtuti Militari" i polecił aby żołnierze usiedli pod płócienny daszek okrętu ze względu na obserwację lotniczą i uspokoił mnie, że za przejazd okrętem nie trzeba będzie płacić. Był to major z II-go Oddziału. Dwie młode kobiety zajęły się mną, dały mi tabliczkę czekolady i pocieszały, że wszystko będzie dobrze, że Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Była to pierwsza wiadomość. Pod wieczór byliśmy w Modilnie. Ku mojemu zdziwieniu, od razu spotkałem tam dooodcę kompanii kpt. Brzezińskiego, porucznika Moszyńskiego i ppor. Świątka. Od dooodcy kompanii dostałem od razu opr., dlaczego jestem tutaj a nie tam gdzie powinienem być. Dwóch innych powiedziało, te udają się do Warszawy zobaczyć co się tam dzieje? Nie mogłem tego zrozumieć i ich już nigdy nie spotkałem. Nareszcie dostałem kolację i najadłem się za poprzednie dni. Wieczorem odmarsz do Wyszogrodu, skąd dopiero przybyłem. Po przybyciu na miejsce znalazłem całą kompanię, no i kpt. Brzezińskiego. Nie mogłem zrozumieć w jaki sposób on zawsze mnie wyprzedzał? Po kolacji wymarsz do Modlina, tym razem całym oddziałem. Ale minęliśmy Modlin i ciągłym marszem dotarliśmy do Jabłonny na północ od Warszawy. Tam rozlokowaliśmy się w parku hr. Potockiego.

Miałem odparzone palce u nóg. Zobaczyłem znak Czerwonego Krzyża i postanowiłem udać się tam po pomoc. Nogi miałem fantastycznie brudne, obmyłem je jak mogłem wodą z manierki, ale w lokalu okazało się, że trzeba jeszcze raz myć. Zostałem zaopatrzony przez młodą sympatyczną ochotniczkę. Siedział tam jakiś starszy pan oglądając i sprawdzając swój rewolwer, nieznanego dla mnie typu. Powiedział: "długo już leży bezczynnie, może teraz będę miał z niego użytek". Czasami miąłem wrażenie, że ludność cywilna nie widzi nas tak, jak przedtem. Cofają się, a więc na wojsko już za dużo nie można liczyć.

Codzienne naloty na Jabłonnę, samoloty rzucają bomby i ostrzeliwują z broni pokładowej. Słyszymy o wypadkach wśród ludności cywilnej. Dostałem rozkaz a zniszczyć most na rzece Wkra.

Zapakietowaliśmy most, miny przeciw pancerne założyliśmy w mieJscu gdzie najpłytsza rzeka i tam zostawiłem patrol do odpalenia. Artyleria niemiecka macała nas w tym miejscu. Odchodząc zobaczyłem pierwszego jeńca niemieckiego. Wyglądał bardzo żałośnie.

Nasza Dywizja po wycofaniu się i reorganizacji stawała opór nad Narwią i Bugiem.

Z Jabłonny widać było dymy palącej się Warszawy. Trudno było uwierzyć, ale to było prawdziwe. Już wtedy mieliśmy dokładne relacje o sytuacji w stolicy.

Jeżeli przychodziły rozkazy to były one nieoczekiwane i były do wykonania natychmiast. I tak, 13 września wieczorem został zarządzony wymarsz. Nie było wątpliwości, że idziemy do Warszawy. Po nocnym marszu, znaleźliśmy się na Pradze. To nie była już ta Warszawa sprzed dwóch tygodni. Widać było rozwalone domy przez bomby, niektórych domów widać było cały przekrój. Bomba trafiła w część budynku, reszta została nie naruszona. Meble na każdym piętrze stały na swoim miejscu. Zewnętrzne ściany budynków podziurawione przez pociski, ulice i chodniki pokryte piaskiem i kurzem. Ludzi na ulicach stosunkowo mało a twarze poważne i smutne. Po kilku dniach zaczęły tworzyć się kolejki. Kupić można było wszystko, ale ta niepewność o jutro zmuszała myśleć o jutrze. Patrzyłem jak pocisk artyleryjski upadł na środek jezdni, gdzie kończyła się kolejka, do której dążyło kilka osób. Wyglądały te osoby za chwilę - jak kilka szmat rzuconych na ziemię. Widok zabitego żołnierza nie wywoływał takiego wrażenia jak zabita osoba cywilna.

Ulokowałem się z wojskiem w rezydencji biskupa prawosławnego, niedaleko dworca Wileńskiego, który przedtem zamieszkał w podziemiach swojej cerkwi. Głównym moim zadaniem było przygotowanie rowów strzeleckich na peronie dworca Wileńskiego, przebijanie murów do sąsiednich kamienic, które miały służyć jako schrony. Liczono się z możliwością wycofywania się naszej piechoty i dla niej przygotowywaliśmy te stanowiska. Miałem też inne drobniejsze roboty na terenie Pragi. Po naszym wkroczeniu na Pragę, pierścień niemiecki zamknął się dookoła Warszawy.

17 września, z gazet wydawanych w małym formacie dowiedzieliśmy się o przekroczeniu granicy wschodniej przez Czerwoną Armię. Czy oni idą nam na pomoc - pytano? My przecie od pierwszego września czekamy na pomoc Francji i Anglii. Może coś się stało o czym nie wiemy. Był mały przebłysk nadziei, ale trudny do uwierzenia. Z dnia na dzień nadstawialiśmy uszy na dalsze wiadomości, ale to nie trwało długo. Nie wiem skąd, ale wiadomości nadchodziły co raz gorsze. Wreszcie nie było żadnych złudzeń. Czerwona Armia niosła ze sobą: egzekucje, morderstwa, rabunek.

Po 20 września nasilenie artylerii i nalotów wzrosło. Artyleria biła bez przerwy dzień i noc, rozwalała mury domów, siała spustoszenie.

Naloty odbywały się po kilka razy dziennie, rzucając bomby na domy, ulice, ze specjalnym uwzględnieniem mostów: Poniatowskiego i Kierbedzia. Paliły się budynki, Zamek Królewski, Katedra Św. Jana, szpital Dzieciątka Jezus na Pradze. Ogród zoologiczny przedstawiał jedną wielką rozpacz. Dzikie zwierzęta zamknięte w klatkach wyły, słoń wyciągał trąbę o jedzenie, klatki z egzotycznymi ptakami były otwarte. Racje żywnościowe zostały zmniejszone i wyczuwałem, że to nie będzie długo trwało.

28 września dowiedzieliśmy się o kapitulacji. Kazano nam złożyć broń we wskazanym miejscu, nie opuszczać mp., bo załogą miasta Warszawy, wyłączając oficerów, a pochodząca z terenów za Bugiem, teraz już "wyzwolonych" będzie odtransportowania do granicy i przekazana wspólnikom paktu Ribentropp - Molotow. Samoloty niemieckie teraz bezkarnie latały nad dachami miasta. Patrzyłem na nie i płakałem. Takiego zakończenia nie oczekiwałem.

Kilka dni przed kapitulacją wyszły awanse dla podchorążych. Powiedział mi o tym mój kolega i poradził pójść do dowództwa, podpisać rozkaz. Nie wiedziałem dokładnie gdzie to jest i nie ryzykowałem iść i szukać. Tak też zostało. (Drugi raz zostałem awansowany do stopnia podporucznika w Iraku, bo w Rosji nie mogłem zweryfikować się.) Postanowiłem nic nie robić na własną rękę. Zdjątem swoje dystynkcje podchorążego, pobrałem żywność, zakopałem rewolwer 13 kroków od drzewa przed rezydencją biskupa i po dniu oczekiwania wyruszyliśmy. Był to koszmarny marsz. Przez most Poniatowskiego, patrząc na spustoszenie miasta, dalej na południe, przez miasto Góra Kalwaria, przez szpalery Niemców - przyglądającym się nam, doprowadzono nas na łąki nad Wisłą. Tam czekaliśmy na transport. Dokuczało nam zimno, deszcz i brak jedzenia. Dostawaliśmy raz dziennie chleb żołnierski i smalec. Jednego wieczora przyszło do naszego ogniska dwóch młodych żołnierzy niemieckich, wartowników, przemoczonych na deszczu i zmarzniętych. Zaczęli. ze mną rozmowę, zapytali kto jestem i skąd znam język niemiecki. Powiedziałem im, że jestem studentem i studia moje zostały przerwane, bo Niemcy zaczęli wojnę. To ich trochę speszyło i na wyścigi zaczęli mnie zapewniać, że za Hitlera będzie dobrze, a ja powinienem kontynuować studia na którymś z uniwersytetów niemieckich, mogę nawet dostać stypendium. Kiedy odpowiedziałem, że nienawiść Niemców do Polaków jest tak wielka i to co mówią jest niemożliwe, pokręcili tylko głową i w dalszym ciągu mnie zapewniali.

Po dwóch tygodniach poprowadzono nas do Mińska Mazowieckiego i tam załadowano nas do wagonów. To był październik - koniec września.

Obrona Warszawy była ostatnim aktem września. Właściwa wojna z Niemcami, powstrzymanie ich uderzenia na długiej granicy były w pierwsz;ych dniach września.

Armia "Modlin" według oceny fachowców i historyków swoje zadanie wykonała.

Siły Armii składały się z dwóch DywiZji Piechoty i dwóch Brygad Kawalerii. 3-cia Armia niemiecka miała 4 Dywizje Piechoty, jedną Dywizję Pancerną i jedną Brygadę Kawalerii. Biorąc pod uwagę większą siłę ognia jednostek niemieckich i udział lotnictwal stosunek sił wynosił 1 : 8 na korzyść Niemców.

Straty polskie pod Mławą wynosiły 1,200 zabitych i 1,500 rannych, straty niemieckie około 1,800 zabitych i 4,000 rannych i zaginionych.

20 Dywizja Piechoty, główny aktor bitwy pod Mławą, zyskała zaszczytną u nieprzyjaciela nazwę.,.... "Żelaznej Dywizji".

Początek strony